Najmłodsze nasze dziecię ma półtora roku. Zaczyna coś tam mówić. Tata, mama, banan, daj, siadaj (tadaj), idź, kaszka (kaka), pić (pi)... Lista z dnia na dzień robi sie coraz dłuższa. Ma. jest gadatliwą czterolatką. Sz. ma lat trzy i również nie jest milczkiem. Nie jest to specjalnie dziwne. Oczywiście przeważnie cieszymy się, że dzieci mówią. Czasem powątpiewamy w to, czy na pewno słyszą. Zwłaszcza wtedy, kiedy mówimy im, że mają sprzątać. ale to jest jeszcze nic. Nasze dzieci opracowały sobie "mechanizm obronny" i jak tylko ruszy się jakiś temat dla nich niewygodny, używają swoich słów-kluczy. Wytrychów - wręcz bym powiedziała...
- Ma., trzeba tu ogarnąć i powrzucać zabawki do pudła.
- Nudno (względnie "nudzi mi się")
- Jedz zupę.
- nudno (względnie "nudzi mi się")
- Idź do ubikacji, przecież zabawki nie uciekną
- Nudno (względnie "nudzi mi się)
- Sz., nie zabieraj zabawek Mi.
- Zimno.
- Wkładaj te spodnie.
- Nie chcę tych. Zimne są.
- Jedz.
- Zimne to jest (choćby wrzątek świeżo z gara nalany był).
Nie mam pojęcia, skąd im się to wzięło. Pomidor. Ja na nudę nie narzekam. Pomidor. Zimno mi czasem bywa, ale raczej nie narzekam na to, tylko się ubieram cieplej. Pomidor. W pomidora jeszcze z nimi nie grałam. Pomidor...