Sz. wstał owego ranka jak zwykle. Bardzo porankowo. Oświadczył rodzicom, że trzeba zrobić dzień, co oznaczało, że czas najwyższy na podniesienie zewnętrznych żaluzji, które to żaluzje gwarantowały niemal idealne zaciemnienie. W czasie nalotu byłyby chyba doskonałe. Sz. zawsze wiedział, kiedy było już jasno na dworze. Z hukiem otwierał drzwi dziecięcego pokoju i głośno tupiąc przybiegał do zaspanych rodziców. Wskakiwał na moment do ich łóżka, po czym po raz kolejny na cały regulator oświadczał, że jest dzień i że on chce siku. A więc dzień zaczął się. Koniec i kropka. Nieodwołalnie. Siostry obudzone, rodzice obudzeni, Sz. zadowolony.
Tego dnia, jak zwykle Sz., idąc za przykładem starszej siostry, bezwarunkowo zażyczył sobie na śniadanie płatki z mlekiem. Do tego sok jabłkowy do popicia i chusteczkę. Ta ostatnia służy mu do wycierania buzi i tego, co w czasie jedzenia porozlewa na stół i na siebie. Czasem wycieranie jest na tyle zajmujące, że konkuruje z jedzeniem. Po opróżnieniu połowy miski, Sz. oświadczył, że jest mu zimno i dlatego trzeba go nakarmić. Jest tajemnicą, jak ma się jedno do drugiego, ale Sz. nie uważa, żeby było to coś dziwnego lub niezrozumiałego. To rodzice są dziwni, skoro tego nie pojmują. Może tez jest im zimno? Sz. tego nie wyklucza. Powiedział nawet mamie ostatnio, że ona nie może pomagać mu w wychodzeniu z wanny, bo jest zimna. Tata to co innego... Tata jest zawsze ciepły. Mama chodzi ubrana w bluzy i swetry, a tata niemal zawsze w bluzce z krótkim rękawkiem. O czymś to świadczy - pomyślał Sz. Oczywiście w swoim trzyletnim języku. Nie brzmiało więc to dokładnie tak, ale mama nie zawsze umie używać tego języka. Rozumie wszystko, ale już powtórzenie sprawia jej kłopoty. Dziwna ta mama, ale to pewnie od tego że jej zimno... Mama czyta im ostatnio Muminki. Sz. polubił bardzo Bukę. Bo jest zimna...
Po śniadaniu Sz. postanowił pobawić się klockami duplo. Każdego poranka tak postanawiał. Niezmiennie. Uwielbiał ten moment, kiedy mógł zdjąć pokrywę ze skrzyni. Plastikowej i już nieco połamanej... Sz. nie pamiętał, jak to się stało, że skrzynia była uszkodzona. Zresztą odpowiedź mogła być jedna. To "Jasia", czyli Mi. - młodsza siostra. Ona była winna zawsze i wszystkiemu. Taka była przynajmniej wersja dla rodziców. Sz. skończył rozmyślania i z wielkim hukiem wysypał wszystkie klocki na podłogę. No. Teraz jest super. Sz. przyklęknął na lewym kolanku i zaczął bawić się ciuchcią. Ciuchcie są super. I samoloty. I helikopter i traktory. Sz. informował rodziców od kilku tygodni kilkadziesiąt razy dziennie, że trzeba kupić helikopter i traktor. Z klockami oczywiście. Sz. informował o tym również wszystkich gości. Na wszelki wypadek- gdyby okazało się, że goście noszą zawsze noszą ze sobą zapasowy zestaw klocków z helikopterami i traktorami. Sz. przesunął się odrobinę. Potem jeszcze odrobinę. Teraz bawił się samochodami. Samochody też są fajne. Ale bez szału. Ciuchcie są fajniejsze. Nie mówiąc już o helikopterze... Dzień mijał, zabawa, czytanie książeczki, obiad, bajki na dobranoc... Po drodze jeszcze kilka wizyt w toalecie. Oczywiście kilka hałaśliwych awantur. Kilka histerii. I inne atrakcje. W czasie obiadu oczywiście też było mu zimno. Tak na mnie widać działa jedzenie - pomyślał... Ale szybko skorygował sam siebie. W końcu zimno było mu niemal zawsze. Na zawołanie. Nawet, jak mu było za ciepło. Nastał w końcu moment, kiedy znalazł się w łóżku. On i trzy różnej wielkości Tygrysy. Takie z Kubusia Puchatka. Kiedyś rodzice kupili Ma. cały zestaw używanych zwierzaków z Kubusia. Chyba z 25 małych zwierzaków - w tym jeden Kubuś, ze trzy Prosiaczki, dwóch Kłapouchych i mnóstwo, czyli ze cztery Tygrysy. Długo Sz. nie mógł ich nawet dotknąć. Ale Ma. urosła, dojrzała nieco, polubiła zabawę z młodszym bratem i wspaniałomyślnie podzieliła się z nim zwierzakami. Sz. pokochał Tygrysy, więc dała mu je. Prawie wszystkie, bo najmniejszy jest nadal jej. Sz. mówi o nich "goście". Sz. razem z "gośćmi" poszedł spać, a mama zastanawiała się, jakim cudem kolejne, czyli piąte już spodnie mają dziurę na lewym kolanie... Sz. zasnął usatysfakcjonowany. Dziura na lewym kolanie udała mu się wyśmienicie. Pracował nad nią kilka dni. Ze spodniami dresowymi poszło mu szybciej, ale mama się wycwaniła i dała mu dżinsy. Wygrała nawet z dżinsami. Jest dziura! Na lewym kolanie!