StartVaria12,5%

DNADzisiaj notatka w bardzo sentymentalnym, może nawet nieco zbyt podniosłym tonie. Sorry, taki mam nastrój ;) Jakiś czas temu pisałam, że nie lubię wujków i kuzynów. Oczywiście nie dosłownie. Zamiast tego preferuję słowa, które pokazują, kto kim jest. Brat cioteczny to dziecko cioci, stryjeczny to syn stryja – czyli brata ojca, itd.. Wszystko jasne i czytelne :)

Ostatni weekend spędziłam w towarzystwie całkowicie realnych wujków, cioć, rodzeństwa ciotecznego i wujecznego. Jechałam tam nie do końca przekonana, że to dobry pomysł...

Wujek T. postanowił zorganizować zjazd rodzinny: piątka braci i sióstr z rodzinami, dzieci (większość również ze swymi połówkami) oraz wnuki. Gdyby dopisali wszyscy byłoby blisko 60 osób. Ostatecznie przybyło 18 dorosłych i 8 maluchów.

Moje sceptyczne nastawienie wynikało z tego, że sporej części rodzeństwa ciotecznego i wujecznego po prostu nie widziałam od lat. Zastanawiałam się, o czym ja będę z nimi rozmawiać. Przecież to całkiem obcy ludzie dla mnie... A jednak nie... Wspólnych genów mamy tylko, czy może aż 12,5%, ale... Kiedy ich zobaczyłam, odżyły wspomnienia z dzieciństwa i jakoś minął stres. Z reguły nie lubię zadawać ludziom pytań, zmuszać ich do opowiadania o sobie, ale tym razem miałam ochotę dowiedzieć się jak najwięcej, poznać wszystkich na nowo.

Wujek starał się, aby program na te dwa dni był pełniutki po brzegi – żeby jak najwięcej czasu można było spędzić razem. Wspólny obiad, toast wzniesiony przez najstarszego brata... Potem krótka projekcja zdjęć. Niby wszystkie je już widziałam, ale i tak miło powspominać :) Babcia, dziadek, moja mama w komunijnej sukience, wujkowie, ciocia... Piękni i młodzi. Jakieś święta, wakacje... Dom dziadków, studnia, orzech, sad... Tysiące wspomnień. Anegdoty o tym, jak dziadek kupował sadzonki orzechów, jak rozładowywali wagony pełne cegieł, z których powstał rodzinny dom. Potem wspólne ognisko, trochę za krótkich rozmów (co jakiś czas przerywanych przez nasze pociechy). A kolejnego dnia msza, rodzinna „posiadówa” w domu wujka i popołudnie spędzone na uzupełnianiu kontaktów, pogawędkach i grze w Dixit (tak na marginesie: grę bardzo polecam!).

Z ogromną radością patrzyłam też, jak nasze dzieci, bawią się ze sobą. Nowe pokolenie... Szkoda, że dziadkowie nie mogli dożyć tego momentu. Mam nadzieję, że widzieli to wszystko i że cieszyli się razem z nami. I liczę na to, że te na nowo odzyskane relacje będą się umacniać i że jakoś niedługo – może za rok, czy dwa uda się powtórzyć taki zjazd w tym samym lub większym gronie.

Może to tylko 12,5% wspólnych genów, ale w końcu to AŻ rodzina :)